Korzystanie z AGPS za granicą

Jak więc można korzystać z mapy AGPS, która wymaga ładowania, za granicą? Przede wszystkim mitem jest, że Google maps potrzebuje przez cały czas łączyć się z Internetem. Jeśli zaprogramujemy trasę jeszcze w zasięgu polskich nadajników, lub nawet w domu, przy użyciu wifi, zostanie ona zapisana i zapamiętana. Sygnał pozycjonujący wychwycony zostanie przez moduł GPS i możemy tak sobie jechać choćby na koniec świata, oczywiście zapewniając odpowiednie ładowanie telefonu. Normalne telefony (czyt. nie Nokie) zapewniają możliwość ładowania przez USB. Jeśli posiadamy radio na USB sprawa rozwiązana. Należy tutaj jednak uważać, gdyż nie wszystkie wyjścia posiadają odpowiednią wydajność prądową i może się okazać, że telefon w ogóle nie jest ładowany. Zawsze lepiej się upewnić przed wyjazdem. Nawigacje normalnie posiadają wtyk do zapalniczki. Większym problemem będzie, gdy zażyczymy sobie trasę przejazdu zmienić w jej trakcie lub obrać nowe punkty. Wtedy musimy użyć dostępu do Internetu, aby ściągnąć informacje o trasie. Serwery Google muszą ją po prostu przeliczyć. Tutaj znowu pojawia się zastrzeżenie co do prywatności. Aby uzyskać dostęp, możemy podjechać choćby pod McDonalda czy gdziekolwiek, gdzie jest hot spot. Możemy też zaopatrzyć się w kartę typu prepaid lokalnego operatora. W przypadku Europy Zachodniej, pomocny może okazać się Tmobile. Głodni w poszukiwaniu jedzenia. Wraz z przyjaciółmi spędzaliśmy wakacje w Krakowie. Słoneczne dni wykorzystywaliśmy na spacerach wzdłuż Wisły, podziwiając obie strony miasta. Schodziliśmy co jakiś czas z trasy widokowej by coś zjeść i się napić. Niestety nie zawsze punkty gastronomiczne były odpowiednio oznaczone. Wszyscy umierali z głodu, była już czwarta po południu, a my od śniadania o jednym bananie. Małyszowi bułka i banan wystarczał na cały dzień, nam niestety nie. Od godziny krążymy po jednej z dzielnic Krakowa nie umiejąc znaleźć nic sensownego do jedzenia. W końcu kolegę oświeciło i wyciągnął z plecaka magiczne urządzenie. Nawigacja samochodowa spadła nam jak z nieba. Trochę poklikał, chwile poczekał i już znaliśmy drogę do pobliskiej restauracji. Okazało się, że byliśmy od niej o przysłowiowy rzut kamieniem. Fatalne oznakowanie i brak reklamy sprawiał, że chodzili do niej tylko stali klienci, najczęściej znajomi właściciela. Na nasze szczęście urząd miasta w Krakowie wszystkie swoje punkty gastronomiczne umieścił na popularnych mapach do nawigacji. Restauracja okazała sie urokliwym miejscem, gdzie mieściło się raptem kilkanaście osób. Domowa atmosfera, miła obsługa i przede wszystkim wyśmiete jedzenie sprawiło, że zakochaliśmy się w tym miejscu. Przy obiedzie a następnie przy deserze spędziliśmy miłe 2 godziny.