Nie byłoby filmu bez scenariusza. Musi być jakaś fabuła albo chociaż bardziej abstrakcyjny pomysł, co miałoby pojawić się na ekranie. Niby każdy to wie, a jednak scenarzyści są jedną z najmniej docenianych grup pośród filmowych twórców. Niby dostają jakieś nagrody, ale na przykład podczas rozdań Oscarów liczą się tak naprawdę kategorie aktorskie, reżyseria i statuetka za najlepszy film. Scenariusz oryginalny i scenariusz adaptowany dostają nagrody wcześniej, przed kulminacyjnym momentem gali. To odzwierciedla sytuację scenarzystów w Hollywood. Choćby ich dzieła były najwspanialsze, to i tak wyrazy uznania zbierze reżyser. Chyba najlepiej po prostu nauczyć się też reżyserowania i samemu przenieść na ekran własny scenariusz. Inaczej nie ma szans na duży sukces. Można odnieść sukces względny, czyli sukces jak na scenarzystę, a wtedy przynajmniej co bardziej zaangażowani kinomani znają nazwisko takiego twórcy. Reszta musi się jednak liczyć z byciem w cieniu albo porzucić pracę w filmowej branży i pisać książki. Chociaż akurat pisarze nie mogą w żadnym razie liczyć na popularność równą gwiazdom filmowy czy charyzmatycznym reżyserom, więc może to też nie jest żadne wyjście. Jeśli ktoś lubi pisać scenariusze, to niech się cieszy, że robi to, co lubi. I nie liczy na zbyt wiele w tym biznesie.